Heejj.. po przerwie ;)
Za dużo w pracy, za dużo nadgodzin, zbyt wiele czasu na studiach, mało czasu na życie prywatne, jeszcze mniej na bloga.. W każdym bądź razie, cieszę się, że już jestem! ;)
Nie będzie to łatwy post i długo myślałam, jak go sformułować, by nie zadziałał na nikogo demotywująco. Przez ostatnie miesiące potrafiłam pracować od 7 rano do 1 w nocy.. tak, to prawda. Pomijając temat pracoholizmu, nie miałam czasu na nic, a już na pewno nie na ćwiczenia. W skrócie: mam za sobą kilka miesięcy naprawdę sporadycznych ćwiczeń, ale na szczęście z prawidłowym bilansem kalorycznym (stres i brak czasu nie sprzyja podjadaniu).
Każdy, kto zetknął się z tematem diety i ćwiczeń, na pewno nie raz słyszał, że na
idealną sylwetkę składa się w 80% to dieta, a ćwiczenia to jedyne 20%. Ja też znałam ten frazes, ale nie ma się co oszukiwać, nigdy w niego nie wierzyłam. Ćwiczenia sprawiały mi zawsze radość, dieta była problematyczna i męczyła. Kilka lat temu miałam nawet motto; 'skoro biegam, mogę jeść wszystko, bo przecież spale te kalorie'. Wprawdzie zmądrzałam, ale i tak zawsze bardziej ceniłam ćwiczenia niż dietę. I wiecie co? Wystarczyło kilka miesięcy życia na intensywnych obrotach, bym wreszcie przekonała się na własnej skórze o wyższości diety nad ćwiczeniami.
źródło: www.motywujemy24.pl
Zmniejszyłam ćwiczenia, aż doszłam do jednego treningu na tydzień. Myślę, że ratowało mnie troszkę to, że chodzę do pracy, z pracy i praktycznie wszędzie na nogach, więc miałam chociaż 40 minut, do godziny spaceru dziennie. Do tego duży stres i brak czasu sprawiał, że nie myślałam o jedzeniu, nie miałam na nie czasu, jadłam tak żeby przeżyć. Pewnie wywołam tym, co zaraz napiszę burzę, ale powiem tak: zdałam się całkowicie na mój organizm. CAŁKOWICIE. Jadłam, gdy czułam głód, potrzebowałam owoców, jadłam owoce, pachniała mi szynka, jadłam szynkę, otwierałam lodówkę i leciała mi ślinka na ser biały, jadłam ser biały, marzyłam o czekoladzie, pozwoliłam sobie na czekoladę. Nie pilnowałam się, nie liczyłam kalorii, nie podjadałam, nie obżerałam się. Powtórzę jeszcze raz, TOTALNIE ZAUFAŁAM SWOJEMU ORGANIZMOWI. Zdarzyło mi się zapomnieć o jedzeniu, ale organizm/żołądek/albo potoczne kiszki (te, które marsza grają), przypominały mi: 'ej, mała, zjedź coś, jesteśmy głodni, potrzebujemy paliwa!'. Nie pilnowałam godzin między posiłkami, tego, że nie można jeść ileś godzin przed snem albo że owoce to tylko do 13. Jadłam jak potrzebowałam, nie ćwiczyłam.. i wiecie co? Zeszczuplały mi nogi, zszedł z nich nadmiar mięśni i zniknęły kompleksy.. To dopiero paradoks, ćwiczyć, żeby mieć piękne ciało i nóżki, a w konsekwencji aż za bardzo się umięśnić i nabawić się kompleksów.. Kobieta potrafi nie takie rzeczy robić! :D
Wracam powolutku do ćwiczeń, biegam raz - dwa razy w tygodniu po 30 minut, dalej spaceruje, czasem pojadę w góry na pieszą wycieczkę, czasem wsiądę na rower. Bez spiny, bez planów treningowych, bez presji, nie 6 dni w tygodniu po 2 godziny dziennie. Jem zdrowo, czasem pozwolę sobie na coś niezdrowego, ale potem w sumie żałuję, bo lubię się czuć lekko. Rzadko piję alkohol, bo boli mnie na drugi dzień po nim żołądek. Słucham mojego organizmu, a on daje mi znać, że nie lubi kebaba, źle znosi piwo, colę i w sumie to lubi wodę, zieloną herbatę i ciemnie pieczywo. Dzień przed okresem zjadam 3 paczki chipsów i 2 czekolady, pozwalam sobie na to, bo wiem, że to jeden taki dzień w miesiącu.
źródło: www.google.pl
Czy wrócę do ćwiczeń? Oczywiście! Ale chcę to zrobić powolutku i nie chcę żyłować organizmu. Biegam teraz 5-6 km w tempie komfortowym, z którym dawniej biegłam 25 km. Treningi sprawiają mi przyjemność i nie chcę przesadzać. Zimę chciałabym spędzić na crossficie. Wrócę do regularnych treningów, ale już rozsądniej.
Kojarzycie te momenty mega motywacji?
- 'Zrobię cudowną sylwetkę do wakacji'
- 'Schudnę do sylwestra'
- 'Pozbędę się boczków do ślubu'
- 'Zaczynam od poniedziałku i naprawdę dam czadu!'
- 'Dobra, biorę się za siebie! Zaczynam super plan treningowy i osiągnę boski efekty! Motywacja max!'
To są momenty, w których narzucamy sobie mocne, intensywne i długie treningi. Nagle okazuje się, że ćwiczymy po 2-3 godzinny dziennie, 6 dni w tygodniu - sama to przeżyłam. A motywacja jest tak mocna, endorfin masa, więc nie chcemy zmniejszyć treningu, a wręcz: mocniej, szybciej i więcej!
Zawsze wtedy zastanawia mnie, co gdy przestaniesz nagle ćwiczyć? Co gdy nie zmniejszysz ilości spożywanych kalorii i zmniejszysz trening z 2 godzin do zera? Co się stanie? Jeśli się nie będziesz pilnować, to przytyjesz! Bolesne, ale prawdziwe..
Droga kobieto, jak długo będziesz sobie mogła pozwolić na 2 godziny treningu dziennie? Bez względu na to, ile masz lat, czy 15, czy 20, czy 30. Jeśli nie jesteś z zawodu trenerką fitness, lub inną wychowanką AWF-u, prędzej czy później, nadejdzie w życiu taki moment, w którym zabraknie czasu na regularny trening. Niestety, my kobiety mamy przesrane, większość chce mieć rodzinę i dzieci.. Nie ma się co łudzić, prawdopodobnie wiele z nas czeka, o ile już tego nie doświadcza, praca na pełnym etacie, wychowywanie dzieci, prowadzenie domu, opieka nad mężem - celowo piszę opieka, bo w niektórych przypadkach nie wiadomo, czy więcej uwagi wymagają dzieci, czy mężczyzna.. :D O ile nie masz gosposi, sprzątaczki albo faceta, który kocha gotować i sprzątać - masz albo będziesz mieć przesrane.. i nie wiesz, czy w natłoku obowiązków nie zaprzestasz treningów..xD Nie mam dzieci, nie mam jeszcze męża, ale trochę za bardzo poszłam w pracę i uciekło parę miesięcy ćwiczeń. Czasem dopadną Cię problemy albo choroba, to samo. Nie mam zamiaru uprawiać tutaj czarnowidztwa, ale chcę uświadomić z całą mocą, że NIE WARTO PRZESADZAĆ Z ĆWICZENIAMI, A DIETA NAPRAWDĘ ROBI ROBOTĘ! ;)
(Bardzo przepraszam Panów, czytelników za ten bezpośredni zwrot do kobiet, ale macie w życiu trochę lepiej, w niektórych względach.:) )
Co do mnie.. polubiłam swoje ciało, o dziwo nie straciłam na jędrnośći, zniknęły mi zbyt duże mięśnie na nogach, które przyprawiały o giganryczne kompleksy, marzy mi się crossfit, ale nie chcę już przesadzać. Wszystko rozsądnie, a zwłaszcza jedzonko. Dlaczego pediatrzy pozwalają dzieciom decydować, o tym co jedzą? Nawet w obliczu tygodnia jedzenia samych ziemniaków? Bo dziecięcy, nieskażony jeszcze organizm doskonale da sobie radę sam i skoro potrzebuje wartości odżywczych z ziemniaków, to będzie je przyswajał tak długo, aż będzie to konieczne.WCIĄŻ UFAM SWOJEMU ORGANIZMOWI CAŁKOWICIE I CHYBA NIE WYCHODZĘ NA TYM ŹLE, BO TRZYMAM WAGĘ I NIE KATUJĘ SIĘ.
Ps. Mówiąc dieta, nie mam na myśli absolutnie diet Dukana i innych pseudocudów. Mówiąc DIETA, myślę; zdrowe, racjonalne odżywianie, dostarczanie potrzebnych składników odżywczych i witamin, niewielka ilość świństw. Niewielka, a nie zerowa - bo jesteśmy tylko ludźmi, a od 1 paczki ciastek od święta nikomu nie zrobiły się fałdki na brzuszku. :)
Pozdrawiam Was dziś nieco poważniej i rozsądniej, z nadzieją, że nie zdemotywowałam nikogo, a zwróciłam uwagę, że rozsądek i dieta to jednak ważne słowa. :)
Ajwonkaa